Stoję na pięknej, niemal pustej plaży, która ciągnie się po horyzont. Pod stopami czuję miękki i delikatny piasek, a na twarzy ciepły wiatr o zapachu kadzidła. Ten zapach towarzyszy mi od pierwszego dnia. Jest dyskretny, ale i wszechobecny. Jakby zapraszał do swojego zaczarowanego świata, do krainy z baśni tysiąca i jednej nocy…
Bazar w mieście Maskat już od wejścia pachnie kadzidłem. Nie jest skansenem, miejscem dla turystów. To prawdziwy, lokalny targ. Panuje tu arabski gwar, wokół chodzą mężczyźni w białych szatach, z głowami przykrytymi haftowanymi czapkami i kobiety ubrane na czarno. Na straganach oliwa, przyprawy, kaszmirowe chusty i pasterskie laski do poganiania bydła. Jedni sprzedają, inni kupują.
– Oman to prawdziwe oblicze orientu, to kraj, który niczego nie udaje – przeczytałam w jednym z przewodników. I trudno się z tym nie zgodzić.
To jedno z ostatnich miejsc charakterystycznych dla Orientu łączących przeszłość i teraźniejszość. Miejsce wciąż nieodkryte przez turystów. Choć oferujące im to, co najlepsze: ponad 300 km piaszczystych plaż, luksusowe hotele, zabytki sprzed setek lat, zjawiskową pustynię z dwustumetrowymi wydmami piasku oraz góry z przepięknymi wąwozami rzek – zwane tu Wadi. Oman kusi też smakami: daktylami, papają zerwaną na pobliskiej plantacji i słodką chałwą, który powstaje na bazie wody różanej, szafranu, kardamonu.
Słońce uroczo nagrzewa piasek, jakby otulając stopy swoim delikatnym ciepłem. Patrzę na turkusowe, spokojne morze. W dali dostrzegam delfiny. Chyba się bawią, bo co chwilę jakiś wyskakuje wysoko ponad wodę. Machnął ogonem i za moment wpada do morza, rozbryzgując wodę. Uśmiecham się. Czuję jak przepełnia mnie beztroska i lekkość.
– Chwilo trwaj! – mówię do siebie. Idę. W stronę tańczącego w powietrzu piasku, gdzieś na końcu plaży…